Life in Hamburg

Monday, October 30, 2006

Berlin

Wreszcie jakaś dłuższa wycieczka:) W piątek wybraliśmy się w 5 osób do Berlina. Początkowo trochę się wahałem, bo w sumie nie mieliśmy żadnego konkretnego planu tego co będziemy tam robić poza listą miejsc które chcemy zobaczyć, ale teraz nie żałuję. Berlin to naprawdę świetne miasto. Przyznam szczerze że bardziej spodobał mi się od Hamburga, mimo brudniejszych stacji metra, wioków rodem z PRL-u (gdzieniegdzie, Warschauerstrasse na przykład;) i mnóstwa miejsc w których ciągle coś się buduje, remontuje itd.
Ale po kolei.
Zarezerwowaliśmy przez net bilety na autobus i miejsce w hostelu. Udało się zamieszkać tam gdzie pojechało 30 osób z naszej polibudy (szczęśliwcy którzy wygrali miejsca na wycieczce). Po 3 pół godzinie byliśmy w Berlinie (z Hamburga jakieś 300km, ale oni ICE dojechali w półtorej:)
Po drodze rzuciło mi się w oczy mnóstwo wiatraków, które wpasowują się we wszechobecną tu dbałość o środowisko.


Warto o tym zresztą napisać kilka słów. Właściwie wszędzie pojemniki na śmieci podzielone są na 3 części, oddzielne dla opakowań, odpadów organicznych i pozostałych. W sklepie dostajemy zakupy w papierowych, przyjaznych środowisku torbach (zbyt wygodne to one jednak nie są;) Podobnie z plastikowymi opakowaniami, za butelki jest określona kaucja i są nawet fajne maszyny, które te butelki przyjmują i zwracają żetony, które można potem wymienić na pieniądze. Fajne jest to że tu się naprawdę nie tylko mówi o ochronie środowiska.
O 15.30 znaleźliśmy się na dworcu Ostbahnhof w Berlinie. Czy wszystkie dworce wschodnie wyglądają tak marnie?
Po zameldowaniu sie w hostelu i zjedzeniu czegoś w pobliżu wybraliśmy się (nasza 5, czyli ja, Mina, Vittorio,Borzana i Katie) na Pub Crawl.


Codziennie w Berlinie organizowane jest wieczorne szwędanie się po barach. Polega to na tym że płaci się 10 euro i na początku dostaje piwo w nielimitowanych ilościach. Następnie w każdym barze do każdego zamówienia darmowe shoty. No i drinków do oporu po drodze. Jak ktoś chce to można się wtedy spić do nieprzytomności;>



W sumie odwiedziliśmy chyba ze 4 knajpy, jedna była szczególnie ciekawa bo po przejściu do podwórza odnaleźliśmy ukrytą w rozwalającym się budynku galerię. Po przejściu kilku osprayowanych pięter, znaleźliśmy się w pracowni artystów którzy ciągle coś w tym czasie tworzyli.




Mi szczególnie spodobał się obraz (plakat?) poniżej. Nawiązanie do reklamy misiów Haribo:)



W planie Pub Crawl był również klub Matrix, ale jakoś nikt z nas już nie miał na to siły, poza tym w sobotę czekało nas całodzienne zwiedzanie.

W sobotę po zjedzeniu śniadania w hostelu pojechaliśmy pod bramę Brandenburską bo stamtąd rozpoczynają się darmowe wycieczki. No właśnie, w Berlinie przewodnicy - pasjonaci miasta organizują darmowe wycieczki dla wszystkich chętnych. Do wyboru, po angielsku, hiszpańsku i niemiecku. Nas oprowadzał gość z Kanady, który mieszka w Berlinie od 6 lat a był w nim po raz pierwszy jako student wymiany :) Cały spacer po ciekawych miejscach Berlina zajał nam jakieś 4 i pół godziny i szczerze była to jedna z najlepszych wycieczek na jakich byłem. Co by nie zapomnieć tego wszystkiego spróbuję jakoś to zebrać poniżej, dlatego jeżeli kogoś niespecjalnie interesują zabytki Berlina może sobie spokojnie odpuścić i przewinąć stronę do kolorowych obrazków (festiwal świateł w Berlinie).

Wycieczka rozpoczęła się od Placu Paryskiego, znajdującego się po wschodniej stronie Bramy Brandenburskiej. Brama Brandenburska jest symbolem Berlina, po zjednoczeniu Niemiec także Pokoju i Jedności. To tu jednak naziści świętowali przejęcie władzy, to także tu przebiegała granica muru berlińskiego tu więc była też granica NATO i układu warszawskiego. O tym jak ważny jest to dla Niemców symbol może świadczyć rewers niemieckich euro, na których znajduje się właśnie Brama Brandenburska.

W czasach muru berlińskiego Plac Paryski od którego zaczęliśmy był wyłączony z użytku bo na nim znajdował się 'no man's land', obszar przed murem na który wstęp był zabroniony. Obecnie jest to w znacznym stopniu plac budowy, przy którym znajduje się ambasada francuska i pozostająca ciągle w budowie ambasada amerykańska. Przy tymże placu znajduje się też najdroższy, najbardziej luksusowy hotel Berlina, Adion. Zwykły się w nim zatrzymywać sławy takie jak Michael Jackson, a za odpowiednią (7700 euro za dobę) opłatą można się zatrzymać w jego pokoju (będącym swoją drogą bardzo bezpiecznym miejscem ze względu na kuloodporne szyby). Hotel ten był też pierwszym w Berlinie miejscem w którym z kranów leciała ciepła woda, co sprowadzało do niego codziennie Cesarza na poranną toaletę;)


Z bardzo widocznych obiektów warto jeszcze wymienić znajdującą się na szczycie Bramy Brandenburskiej kwadrygę ze stojącą w powozie boginią zwycięstwa, Viktorią


Właściwie nie byłoby nic nadzywczajnego w tym posągu gdyby nie Napoleon Bonaparte, któremu po zdobyciu Berlina tak się ona spodobała że wywiózł ją do Paryża:) Było to poniżenie dla Berlińczyków. Po zwycięstwie nad Napoleonem Viktoria została przywieziona z powrotem i stała się swojego rodzaju symbolem odwetu.

Po przejściu przez bramę Brandenburską na zachodnią stronę widzimy Tiergarten (powyżej), będący największym parkiem Berlina, z kolumną zwycięstwa na końcu. W czasach kiedy powstawał, ogród był terenem polowań elektrów Brandenburgii. Zwierzęta żyły w ogrodzie, ogród był ogrodzony, także całość można porównać do łowienia ryb podbierakiem w akwarium. Wewnątrz ogrodu stoi kolumna zwycięstwa na szczycie której znajduje się Viktoria. Patrzy w kierunku Paryża, a że dodatkowo została odlana z przetopionych francuskich karabinów, tym bardziej daje prztyczka w nos francuzom.

Na prawo od ogrodu znajduje się niemiecki parlament, Reichstag.



Niestety, nie udało nam się wejść do środka, bo kolejka była bardzo długa. Tak jak wiele miejsc Berlina, także i to posiada bogatą historię. Od początku była to siedziba niemieckiego parlamentu, który obradował także za czasów panowania cesarza. Ostatni z nich, Wilhelm II, nie widział zresztą potrzeby istnienia tej instytucji co wyrażał określaniem posłów mianem małp. Po abdykacji ostatniego cesarza jeden z nich, Philipp Scheidemann, stanął w oknie przed obywatelami którzy wciąż nie byli pewni dalszego losu Niemiec i proklamował Republikę Weimarską. Tu więc miały miejsce narodziny demokracji w Niemczech. Tutaj też miał miejsce jej koniec. W 1933 roku holenderski komunista podpalił Reichstag lub też raczej był tym kogo o to oskarżono ze względu na wcześniejsze pogróżki. Pożar był pretekstem który wykorzystał Hitler do przejęcia władzy przez narodowych socjalistów uznając go za bezpośrednie zagrożenie ze strony komunistów. Wydane zostało rozporządzenie czasowo zawieszające podstawowe prawa obywatelskie. (Czy nie w ten właśnie sposób, choć oczywiście nie w takim zakresie, postąpiono w USA po 9/11?)
Po zjednoczeniu Niemiec Reichstag odbyła się debata czy parlament powinien być z powrotem przeniesiony z Bonn do Berlina. Po gruntownej przebudowie i dobudowaniu szklanej kopuły (foto poniżej, z Wikipedii) na szczycie, zapewniającej nie tylko oświetlenie ale i 1/3 energii elektrycznej dla budynku Reichstag jest jedną z atrakcji turystycznych.

Jednak wejście do środka wiąże się z dokładnym przeszukaniem a i wtedy mamy wstęp tylko do niektórych sal. Na wycieczkę np do sali w której obraduje parlament trzeba się umawiać z co najmniej 2 tygodniowym wyprzedzeniem, czego niestety nie wiedzieliśmy.

Monday, October 23, 2006

No i zaczęło się...

Dzisiaj mieliśmy pierwszy dzień na studiach. Po wejściu do budynku wszyscy studenci pierwszego roku (czyli ja tez:>) dostali torby (takie niby na laptopy) z logiem uczelni i sponsorów. Całkiem miłe:)
O 9.00 w największej sali wykładowej (Audimax, 700 miejsc) rektor przywitał wszystkich nowych studentów. Po przemówieniu przyszła pora na jego angielską wersję, która była z 10x krótsza... chyba nie powiedzieli wszystkiego ;] Na koniec wystąpił zespół grający na jakichś dziwnych bambusowych instrumentach (ta uczelnia stara się jak może być międzynarodowa, jak ostatnio podczas jakiegoś spotkania postawili chińskie słodycze, po zjedzeniu zielonego groszka o podejrzanej zawartości trzeba było wypić szklankę wody).
Oprócz tego miałem już pierwszy wykład - cyfrowe przetwarzanie obrazów.
Ten akurat prowadzony jest po niemiecku, więc zdarzało się że czegoś nie zrozumiałem, ale tablica i rzutnik z foliami po angielsku znakomicie pomagały. Jak stwierdził prowadzący, ponieważ studentów z zagranicy na wykładzie jest tylko 5, nie będzie go prowadził po angielsku, ale egzamin można zdawać jak kto woli, więc ok:)

Sunday, October 22, 2006

Widoki Hamburga

W sobotę udało się wreszcie zrobić coś innego niż dochodzenie do siebie po piątku ;) Wybraliśmy się na wycieczkę po Hamburgu, co by zobaczyć miasto za dnia a nie w nocy.
Po wyjściu z S-Bahna na dworcu głownym poszliśmy na Mönckebergstrasse, ulicę-deptak przy której znajduje się mnóstwo sklepów. Sklepy jak sklepy, firmy te same co w Polsce więc nie ma się czym zachwycać. Zrobiliśmy sobie jeszcze tylko zdjęcie przy fontannie i poszliśmy dalej.


Na zdjęciu od lewej Julia(USA),Adriana(Meksyk),Ja,Karolina(Polska),Nicip(Turcja),
Delpine i Tibaout (Francja).
Idąc w kierunku jeziora przeszliśmy przez główny rynek na którym znajduje się ratusz.


Na rynku przed ratuszem udało nam się jeszcze spotkać dziwnie wyglądającego gościa w stroju do nurkowania który miotłą z gumowym trzonkiem sprzątał rozsypywane przez jego przyjaciół kapsle.


Po początkowych podejrzeniach że jest to jakiś przedstawiciel nowego nurtu we współczesnej sztuce, ktoś zauważył na jego szyi kartkę z numerem 30. W Niemczech istnieje zwyczaj, że jeżeli ktoś skończył 30 lat i nie ma partnera, powinien w miejscu publicznym razem ze swoimi przyjaciółmi zrobić coś głupiego:> (Podobnie zresztą publicznie obchodzone są wieczory panieńskie, na Reeperbahnie można spotkać dziwnie wyglądających ludzi, na przykład dziewczynę "przebraną" za samochód:)



Zanim doszliśmy do jeziora Alster, zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilę przy Reesendamm. Naprzeciwko widać most za którym znajduje się jezioro. Po lewej dość daleko ciągną się kawiarnie i restauracje. Gdy się tam znaleźliśmy jakiś muzyk grał akurat na saksofonie, co w połączeniu ze znajdującą się blisko wodą i głównym rynkiem tworzyło przyjemny klimat. Najlepsze,że to wszystko znajduje się tak naprawdę w centrum Hamburga, w niewielu miastach po wyjściu z metra można znaleźć się nad wodą.


Fontanna na jeziorze Alster



Adriana,Ja,Karina


Po spędzeniu paru chwil nad Alsterem poszliśmy dalej ulicą Jungfernstieg i Grosse Bleichen do kościoła swiętego Michała. Po drodze natrafiliśmy na dość zabawny (moim zdaniem) widok:


Smart jest dość popularnym samochodem w Hamburgu, ale po raz pierwszy widzę zalety czegoś co jest niewiele dłuższe niż inne samochody są szerokie :)

Wracając do celu naszej drogi,normalnie nie jestem zwolennikiem zwiedzania kościołów, bo bez przewodnika czy jakiejś wiedzy ciężko docenić to co znajduje się w środku.

Fotka nie mojego autorstwa, znaleziona w necie

Ten jednak poprostu robi wrażenie. Nie można tam było robić zdjęć, a szkoda bo wnętrze jest chyba bardziej imponujące. Całość jest o ile dobrze mi się wydaje w stylu barokowym, zdobienia na ścianach nie wydają się nadmiernie przesadzone. Rzadko można się spotkać z tym że dla lepszego efektu niektóre elementy są dodatkowo podświetlane, a tutaj właśnie taki pomysł świetnie się sprawdził. Przy całej swojej mizernej wiedzy, mogę tylko powiedzieć że jako jeden z niewielu kościołów naprawdę mi się podobał.


Po obejerzeniu kościoła poszliśmy do stacji U-Bahna, który jak widać na fotce powyżej nie zawsze jeździ pod ale również nad ziemią. Niedługo później wróciliśmy do akademika, jako że już wszyscy (do tego momentu została nas tylko 4) byli zmęczeni i robiło się już coraz ciemniej.

Na koniec, aby uszczęśliwić co niektórych jeszcze Hamburska kaczka :)

Sunday, October 15, 2006

Meksykańskie danie

Dzisiaj Karina zgodnie z obietnicą zrobiła typowo meksykańskie danie.


Na talerzu powyżej mamy kurczaka w sosie Mole (pierwszy raz coś takiego jadłem, połączenie czekolady z ostrym chili), ryż z warzywami (to akurat nic nadzywczajnego) i do tego tortillę z serem (bardzo proste do zrobienia, mąka kukurydziana z wodą). Mieszkanie razem ma tę zaletę że można sobie zjeść różności z całego świata. Czekam na kuchnię egipską:]

Saturday, October 14, 2006

Language is the limit

Ostatnio poza codziennym niemieckim i prawie codziennymi imprezami dzieje się niewiele, bo w sumie i nie ma kiedy - wszyscy śpią prawie do południa, a potem w ostatniej chwili przychodzą na kurs. Jeszcze tydzień i coś się wreszcie coś się zmieni.





We wtorek byliśmy na imprezie na Schuttstrasse (dosłownie 10 minut od naszego akademika), było naprawdę super. Niestety potwierdziło się to co słyszałem o niemieckich imprezach - wszyscy tylko stoją, gadają i piją. Ewentualnie grają w piłkarzyki. Brakuje odrobiny ruchu:) W każdym razie, 4 Polaków: Patrycja,Tomek,Karolina no i ja :D no i meksykanie tańczyli ku zdziwieniu lokalnych studentów:)

Z cyklu co było na kolejnej imprezie:

Wczoraj była impreza na Berliner Tor (okolice centrum Hamburga) w jednym z akademików polibudy. Szczerze mówiąc nie była jakoś szczególnie udana, przynajmniej z mojego punktu widzenia. Połowa ludzi którzy się na niej znaleźli to francuzi. No i niestety gadali głównie po francusku. Oprócz tego meksykanie którzy też preferowali język ojczysty. Takie imprezy, i to co na nich się dzieje uświadamiają jak wielką barierą jest język (też mi odkrycie, wiem). Z jednej strony francuzi którzy skaczą i śpiewają francuskie piosenki, z drugiej reszta, która nie ma pojęcia o co chodzi, z czego się śmieją. I fakt znalezienia się pośrodku całego tego zamieszania wcale jakoś specjalnie nie cieszy. Jasne że można sobie z kimś pogadać po angielsku (jakoś po wypiciu odpowiedniej ilości alkoholu nikt się nie kłopocze gadaniem po niemiecku i pamiętaniu o jego totalnie powalonej gramatyce), jednak to już nie to samo. Poprostu nie da się tak szybko i z dokładnie takim sensem powiedzieć czegoś po angielsku jak w języku ojczystym (no oczywiście zależy, studenci lingwistyki raczej nie mają tego problemu, nieprawdaż?:)
Na szczęście nie wszyscy (Necip na przykład) mają takie podejście - to znaczy, trzymajmy się razem bo jesteśmy z tego samego kraju. Przecież gdyby większość spotkała się w innych warunkach raczej nie przebywali by ze sobą. Ale to dopiero 2 tygodnie, więc wiele może się jeszcze pozmieniać.

Saturday, October 07, 2006

Reeperbahn


W piątek rano mentorzy zrobili Orientation Tutorial dla przyjezdnych studentów. W sumie jakoś wiele się na nim nie dowiedzieliśmy, trzeba jednak przyznać że bardzo się tu starają żeby przyjezdnym było dobrze:) Potem poszliśmy na obiad do studenckiej stołówki, w której wybór dań szczerze mnie zaskoczył. Możliwości jest sporo bo już za jakies 1,5 euro można zjeść jakiś prosty obiad, ale ponieważ dostaliśmy kupony na 5 euro grzechem było ich nie wykorzystać, tym bardziej że reszty nie wydają:)


Najciekawsza z całego dnia była wieczorna impreza i wyjście na Reeperbahn. Oczywiście po drobnych przygotowaniach w akademolu na których zjawiło się jakieś 20 osób. Drinki z tegorocznych żagli zrobiły furorę (Piotro, wiesz które, prawda?;) teraz wszyscy myślą że to typowo Polski napitek:> Może i lepiej...
Miłą odmianą, którą miałem okazję empirycznie sprawdzić przechodząc z piwem obok policji jest brak zakazu picia w miejscach publicznych:) Pić można na ulicy, w wagonach S-Bahna, autobusach, wszędzie. Nie trzeba się chować z winem po ciemnych zakątkach warszawskiej starówki :)
W każdym razie,kiedy już w takim trybie około 1 doczłapaliśmy się jakoś na Reeperbahn, znaleźliśmy się na długiej ulicy z mnóstwem knajp, klubów i sexshopów:]


Oczywiście na początku odwiedziliśmy najbardziej znaną ulicę czyli Herbertstrasse, zabronioną dla kobiet. Wzdłuż ulicy siedzą sobie dość skąpo odziane panie w podświetlonych na różowo oknach, wygląda to mniej wiecej jak wystawa w sklepie.
Kobieta która wejdzie na tą ulicę najczęściej jest oblewana wodą a podobno niekiedy podrapana przez panie siedzące w oknach:> Pierwszego doświadczyłem bo dziewczyny poszły z nami, z tym że pani z okienka trafiła wodą we mnie :]
Po krótkim spacerze mogliśmy już spokojnie pójść dalej:] Wylądowaliśmy w jednym z wielu bezpłatnych klubów z dobrą muzyką (trochę niemieckiej, sporo czegoś popularnego ale raczej starsze kawałki) w tamtej okolicy. Po jakichś 2 godzinach zwinęliśmy się na S-Bahn, który szczęśliwie kursuje tu całą noc, a jeszcze lepiej bo dojeżdża do akademika bez przesiadek:)

Austauschstudenten Party

Dopiero teraz mam czas, żeby cokolwiek napisać. Zapewne niektórzy nad tym bardzo boleli, no ale teraz mogą spokojnie wylać swoje głębokie jak kałuża przemyślenia na konkurencyjnym blogu.

W czwartek był grill dla erasmusów na tutajszej polibudzie. Nie wiem jak oni mogli wpaść na pomysł że można grillować parówki;P Ceny w otworzonym specjalnie ta tę okazję barku były jak najbardziej student-friendly, piwo 0,33 za 50 eurocentów, także nie gorzej niż w Polsce. Widać teraz skąd przyjechało najwięcej studentów, zdecydowanie z Francji i z Turcji. W sumie nie spodziewałem się tego, ale francuzi bardzo pozytywnie wypowiadają się o Niemcach. Gorzej o Polakach;] Delphine w przypływie szczerości powiedziała mi że we Francji jest powiedzenie "Pijany jak Polak". Sama impreza była bardzo przyjemna, chociaż szybko się skończyła i o 12 zwinęliśmy się do akademca.

Z rzeczy które jakoś utkwiły mi w pamięci to plakaty i ulotki nawołujące do udziału w marszu przeciwko nazizmowi. Chyba rzeczywiście niemcy obawiają się wiadomo czego.

Wednesday, October 04, 2006

Kurs niemieckiego

Wczoraj zrobili nam test z niemieckiego i od razu zaczął się kurs. W sumie wiedziałem że będzie intensywny, ale nie spodziewałem się że aż tak. Codziennie 3x1,5h więc sporo. 

Zameldowaliśmy się też w urzędzie miasta, na uczelni i otworzyliśmy konto w banku. Na uczelni miła niespodzianka, osoba opiekująca się studentami z zagranicy jest Polką :) Posiadanie konta w Deutsche Banku też ma swoje wymierne korzyści, za przyprowadzenie dwóch osób dostaje się na przykład ekspres do kawy, czy jakieś inne konkretne prezenty. W każdym razie nie dają za to długopisów:)

Teraz, za pamięcią, część kulinarna dla Magdy;) francuzka Delphine właśnie zrobiła jakieś jedzenie które jak twierdzi, każdy francuski student przygotować potrafi. Krótki przepis: makaron penne, do tego sos z podsmażonej cebuli, szynki i smietany. Dziękuję za uwagę :>

Chciałbym też podziękować osobom z którymi miałem okazję mieszkać za to że zechcieli założyć bloga który na zawsze pozostanie dla mnie niedoścignionym wzorem szyderstwa. Super chłopaki, tak trzymać.

Tuesday, October 03, 2006

Nowy lokator

Właśnie wprowadziła się ostatnia lokatorka, tym razem z Meksyku. Zadziwia mnie to że ludzie z Kolumbii, Chin czy właśnie Meksyku uczą się niemieckiego. Jak weszła do kuchni nie dało się z nią inaczej jak po niemiecku pogadać. Chociaż Mina (kanadyjczyk-egipcjanin), twierdzi że zna angielski. Może i dobrze, ciężko mi się zmusić do gadania z kimś po niemiecku, jeżeli wiem że po angielsku szybciej się dogadam.

Może jeszcze słowo o ludziach którzy tutaj mieszkają. W Hamburgu pełno jest obcokrajowców, nie jest to co prawda tak jak w Londynie, ale jednak. Można niekiedy spotkać Rosjan, czasami Polaków, chociaz oczywiście najwięcej jest Turków. I tutaj ciekawa sprawa: jak porównać tych Turków co przyjechali z tymi co pracują w kebabach to wspólny mają chyba tylko język. Nicip (Nidżip), sąsiad z pokoju obok jest na przykład blondynem z niebieskimi oczami. Serio, nie poznałbym na ulicy że pochodzą z południa. Pytałem Nicipa skąd właściwie te różnice, on twierdzi że to dlatego że gdy Niemcy potrzebowali ludzi do pracy, najczęściej wyjeżdżali z Turcji ludzie mieszkający na jakichś wsiach itd. Wszystko zależy tez od regionu. Tak całkiem serio to on do końca nie potrafił tego wytłumaczyć:>

City tour

Dzisiaj wybraliśmy się na wycieczkę po Hamburgu. Przypadkowe pójscie na jakąś imprezę może mieć dalekosiężne skutki :)  
Dzięki temu w ogóle się o tym dowiedziałem.Pojechaliśmy autobusem do akademika na Trieftstrasse - tam gdzie była imprezka o której ostatnio pisałem. Stamtąd zaraz zabraliśmy się autobusem do najbliższej stacji S-Bahna. Oki, to może teraz o środkach komunikacji w Hamburgu. Niestety Warszawie pod tym względem sporo brakuje. W Hamburgu mamy autobusy, S-Bahn (szybka kolej miejska), U-Bahn (odpowiednik naszego metra, chociaż szczerze mówiąc częściej jeździ nad niż pod ziemią;) i pociągi (w każdym razie tak mi się wydaje, bo tymi czarnymi liniami jeszcze nie jeździłem:)

Fajną sprawą jest też to że bilety komunikacji miejskiej ważne są także na statkach.

Przystanki dla statków wyglądają zupełnie jak przystanki autobusowe, z tą różnicą że pływają :D (co być może widać na fotce powyżej)

Sama wycieczka jak to zwykle bywa była chwilami ciekawa, chwilami nudna. Zobaczyliśmy plany budowy miasta portowego koło Hamburga, chcą tam zbudować zupełnie nowe, duże miasto, z własnym uniwerkiem, filharmonią itd. Jak powiedziała przewodniczka, nikt nie wie jeszcze po co, ale jak już zbudują to pewnie na coś się przyda ;]



Oprócz tego całkiem ciekawie wyglądał tunel pod Łabą (patrz wyżej), teraz już niezbyt często używany, ale ciągle od czasu do czasu można tam przejechać samochodem. A zbudowali go po to żeby się ludzie nie mogli wykręcać że do pracy z powodu pogody nie mogą przejść na drugą stronę rzeki :P


W Hamburgu istnieje coś takiego jak Hafencity, tzn. miasto portowe.
Leży po drugiej stronie Łaby i mieści się tam mnóstwo magazynów,
do których wyładowywane są towary ze statków.Jest to strefa bezcłowa, w tym sensie, że jeżeli towary opuszczą tą część Hamburga, wtedy muszą być oclone, w przeciwnym wypadku mogą tam sobie leżeć.

Z innych atrakcji które mieliśmy okazję dzisiaj zobaczyć, była jeszcze Zitronenjette, 
babcia cytrynowa, legenda tego miasta. 

Utrzymywała się ze sprzedaży cytryn, nawet wtedy gdy już wszyscy je kupowali raczej po to by ją wspomóc. Ona zresztą i tak wszystko przepijała:> Oczywiście nie przeszkodziło to temu żeby postawić jej pomnik ;> Nawet na wikipedii o niej jest.

Z innych lokalnych atrakcji zjadłem jeszcze tutajszy kebab:> W zasadzie podobny do polskich, może trochę lepszy sosik, ale nic nadzwyczajnego. Jak za 2,50 euro (chociaż też zależy, jak się zamawia po turecku to jest taniej, widziałem ;) jeszcze nie najgorzej.

Przyjazd


Wczoraj po południu przyleciałem do Hamburga. Pomyślałem że założę bloga, może komuś będzie się chciało to przeczytać, a może mi będzie chciało się do tego wrócić. W każdym razie, sporo wrażeń jak na te dwa dni.

Najpierw może o tym jak to prawie udało mi się spóźnić na samolot :) Sytuacja prawie filmowa, bo spóźnić to można na autobus, a nie na samolot na który ma się bilet od trzech miesięcy, ale jednak. Otóż 1 października, komisarz miasta stołecznego Warszawa wydał zgodę na zorganizowanie jakiegoś durnego biegu. Szczerze mówiąc nie mam nic przeciwko temu, o ile nikomu po głowie nie chodzą takie chore pomysły jak bieg bo wisłostradzie (czy w tych okolicach). Efekt był taki że po półgodzinnej przeprawie przez tunel wyjechaliśmy żeby zobaczyć jeszcze 
większy korek. Wszyscy drą japę na Bogu ducha winnego policjanta który nic nie może zrobić. Ehh, słowem, żenada. Niech sobie biegają po jakichś parkach, ale blokować ulicę i utrudniać ludziom życie bo ktoś chce sobie pobiegać, paranoja.
Lot całkiem przyjemny, a co najważniejsze naprawdę krótki. W sumie chyba 1:20, także chwila.

Na lotnisku odebrał mnie mój mentor, Adam.  Gość jakieś 5 lat ode mnie starszy, chwilowo dość zajęty ze względu na egzaminy. Fajnie ma swoją drogą - w sensie znajomości języka - mieszka tu już 17 lat, więc siłą rzeczy. Mi idzie trochę gorzej ;) Mieszkam w akademcu na Bunatwiete z francuzką Delfiną, kanadyjczykiem (a właściwie egipcjaninem) Miną i turkiem zabijcie mnie ale nie mogę zapamiętać jak ma na imię. Ktoś jeszcze dojdzie pewnie. W każdym razie, akademol w super stanie, w szoku byłem jak wszystko ładnie przygotowane było. Nowe meble, nowa pościel, nowa lampka, nowy sprzęt w kuchni. Nawet przewodnik po mieście i batonik zostawili :] miło.

Zdążyłem jeszcze wybrać się na spotkanie zapoznawcze dla studentów z wymiany. 
W sumie to trochę dziwno to było. Trochę na zasadzie: macie tu colę i paluszki i bawcie się dobrze, chociaż się nie znacie. No ale można było  zobaczyć po co kto przyjechał :] Dimitri z Kazachstanu od początku stresuje
 się kursami na które się zapisze i wszystkich o to pytał. Z kolei Borzana z Bułgarii zdążyła pogadać ze wszystkimi facetami, lub też raczej wszyscy zdążyli pogadać z nią (swoją drogą fajnie było patrzeć jak wszyscy koło niej się kręcili :> Z drugiej strony, czemu tu się dziwić, to w końcu też polibuda, i kobiet tu jak na lekarstwo. Nie wiem czego ja sie spodziewałem przed przyjazdem tutaj ;P

Po po tym dziwnym nieco spotkaniu była jeszcze imprezka w Trieftstrasse - innym akademiku tutajszej polibudy. Całkiem przyjemnie, niemcy bardzo przyjaźni, chociaż może to pierwsze wrażenie;] Aha, i mają piłkarzyki, plus dla nich:)